CZE'S'C TRZECIA[96]
Do pie'sni — do pie'sni[97].
Kto ja zacznie, kto jej doko'nczy? — Dajcie mi przeszlo's'c, zbrojna w stal, powiewna rycerskimi pi'ory[98]. — Gotyckie wieze wywolam przed oczy wasze — rzuce cie'n katedr 'swietych na glowy wam. — Ale to nie to — tego juz nigdy nie bedzie. —
*
Ktokolwiek jeste's, powiedz mi, w co wierzysz — latwiej by's zycia sie pozbyl, niz wiare jaka wynalazl, wzbudzil wiare w sobie.Wstyd'zcie sie, wstyd'zcie wszyscy, mali i wielcy, — a mimo was, mimo ze'scie mierni i nedzni, bez serca i m'ozgu, 'swiat dazy ku swoim celom, rwie za soba, pedzi przed sie, bawi sie z wami, przerzuca, odrzuca — walcem 'swiat sie toczy, pary znikaja i powstaja, wnet zapadaja, bo 'slisko — bo krwi duzo[99] — krew wszedzie — krwi duzo, powiadam wam. —
*
Czy widzisz owe tlumy, stojace u bram miasta w'sr'od wzg'orz'ow[100] i sadzonych topoli — namioty rozbite — zastawione deski, dlugie, okryte miesiwem i napojami, podparte pniami, dragami. — Kubek lata z rak do rak — a gdzie ust sie dotknie, tam glos sie wydobedzie, gro'zba, przysiega lub przeklestwo. — On lata, zawraca, krazy, ta'ncuje, zawsze pelny, brzeczac, blyszczac, w'sr'od tysiac'ow[101]. — Niechaj zyje kielich pija'nstwa i pociechy! —
*
Czy widzicie, jak oni czekaja niecierpliwie — szemrza miedzy soba, do wrzask'ow sie gotuja — wszyscy nedzni, ze znojem na czole, z rozczuchranymi[102] wlosy, w lachmanach, z spieklymi twarzami, z dloniami pomarszczonymi od trudu — ci trzymaja kosy, owi potrzasaja mlotami, heblami — patrz — ten wysoki trzyma top'or spuszczony — a tamten stemplem[103] zelaznym nad glowa powija;dalej w bok pod wierzba chlopie male wisznie[104] do ust kladzie, a dlugie szydlo w prawej rece 'sciska[105]. — Kobiety przybyly takze, ich matki, ich zony, glodne i biedne jak oni, zwiedle przed czasem, bez 'slad'ow piekno'sci — na ich wlosach kurzawa bitej drogi — na ich lonach poszarpane odzieze — w ich oczach co's gasnacego, ponurego, gdyby przedrze'znianie wzroku — ale wnet sie ozywia — kubek lata wszedzie, obiega wszedzie. — Niech zyje kielich pija'nstwa i pociechy! —
*
Teraz szum wielki powstal w zgromadzeniu — czy to rado's'c, czy rozpacz? — kto rozpozna jakie uczucie w glosach tysiac'ow? — Ten, kt'ory nadszedl, wstapil na st'ol, wskoczyl na krzeslo i panuje nad nimi, m'owi do nich. — Glos jego przeciagly, ostry, wyra'zny — kazde slowo rozeznasz, zrozumiesz — ruchy jego powolne, latwe, wt'oruja slowom, jak muzyka pie'sni — czolo wysokie, przestronne, wlosa jednego na czaszce nie masz, wszystkie wypadly, stracone my'slami — sk'ora przyschla do czaszki, do lic'ow, z'oltawo sie wcina pomiedzy ko'scie i muszkuly[106] — a od skroni broda czarna wie'ncem twarz opasuje — nigdy krwi, nigdy zmiennej barwy na licach — oczy niewzruszone, wlepione w sluchaczy — chwili jednej zwatpienia, pomieszania nie dojrze'c; a kiedy ramie wzniesie, wyciagnie, wytezy ponad nimi, schylaja glowy, zda sie, ze wnet uklekna przed tym blogoslawie'nstwem wielkiego rozumu — nie serca — precz z sercem, z przesadami[107], a niech zyje slowo pociechy i mordu! —
*
To ich w'scieklo's'c, ich kochanie, to wladzca[108] ich dusz i zapalu — on obiecuje im chleb i zarobek — krzyki sie wzbily, rozciagnely, pekly po wszystkich stronach — „Niech zyje Pankracy[109]! — chleba nam, chleba, chleba!” — A u st'op m'owcy opiera sie na stole przyjaciel czy towarzysz, czy sluga. —
*
Oko wschodnie, czarne, cieniowane dlugimi rzesy — ramiona obwisle, nogi uginajace sie, cialo niedoleznie w bok schylone — na ustach co's lubieznego, co's zlo'sliwego, na palcach zlote pier'scienie — i on takze glosem chrapliwym wola — „Niech zyje Pankracy!” — M'owca ku niemu na chwile wzrok obr'ocil. — „Obywatelu przechrzto[110], podaj mi chustke”.—
*
Tymczasem trwaja poklaski i wrzaski. — „Chleba nam, chleba, chleba! — 'Smier'c panom, 'smier'c kupcom — chleba, chleba!” —
Szalas — lamp kilka — ksiega rozwarta na stole Przechrzty.
PRZECHRZTA
Bracia moi podli, bracia moi m'sciwi, bracia kochani, ssajmy[111] karty Talmudu[112] jako pier's mleczna, pier's zywotna, z kt'orej sila i mi'od plynie dla nas, dla nich gorycz i trucizna.
CH'OR PRZECHRZT'OW
Jehowa pan nasz, a nikt inny. — On nas porozrzucal wszedzie, On nami, gdyby splotami niezmiernej gadziny, opl'otl 'swiat czciciel'ow Krzyza, pan'ow naszych, dumnych, glupich, niepi'smiennych[113]. — Po trzykro'c plu'nmy na zgube im — po trzykro'c przeklestwo im.
PRZECHRZTA
Cieszmy sie, bracia moi. — Krzyz, wr'og nasz, podciety, zbutwialy, stoi dzi's nad kaluza krwi, a jak raz sie powali, nie powstanie wiecej. — Dotad pany go bronia.
CH'OR
Dopelnia sie praca wiek'ow, praca nasza markotna, bolesna, zawzieta. — 'Smier'c panom — po trzykro'c plu'nmy na zgube im — po trzykro'c przeklestwo im!
PRZECHRZTA
Na wolno'sci bez ladu, na rzezi bez ko'nca, na zatargach i zlo'sciach, na ich glupstwie i dumie osadzim potege Izraela — tylko tych pan'ow kilku — tych kilku jeszcze zepchna'c w d'ol — trupy ich przysypa'c rozwalinami Krzyza. —
CH'OR
Krzyz znamie 'swiete nasze — woda chrztu polaczyla nas z lud'zmi — uwierzyli pogardzajacy milo'sci pogardzonych. —
Wolno's'c ludzi prawo nasze — dobro ludu cel nasz — uwierzyli synowie chrze'scijan w syn'ow Kajfasza[114].
—Przed wiekami wroga umeczyli ojcowie nasi — my go na nowo dzi's umeczym i nie zmartwychwstanie wiecej. —
PRZECHRZTA
Chwil kilka jeszcze, jadu zmii[115] kropel kilka jeszcze — a 'swiat nasz, nasz, o bracia moi! —
CH'OR
Jehowa Pan Izraela, a nikt inny. — Po trzykro'c plu'nmy na zgube ludom — po trzykro'c przeklestwo im. —
Slycha'c stukanie.
PRZECHRZTA
Do roboty waszej — a ty, 'swieta ksiego, precz stad, by wzrok przekletego nie zbrudzil kart twoich. —
Talmud chowa
Kto tam?
GLOS ZZA DRZWI
Sw'oj — W imieniu Wolno'sci[116], otwieraj. —
PRZECHRZTA
Bracia, do mlot'ow i powroz'ow. —
otwiera
LEONARD
wchodzac
Dobrze, Obywatele, ze czuwacie i ostrzycie puginaly na jutro. —
do jednego z nich przystepuje
A ty co robisz w tym kacie? —
JEDEN Z PRZECHRZT'OW
Stryczki, Obywatelu. —
LEONARD
Masz rozum, bracie — kto od zelaza nie padnie w boju, ten na galezi skona. —
PRZECHRZTA
Mily Obywatelu Leonardzie, czy sprawa pewna na jutro? —
LEONARD
Ten, kt'ory my'sli i czuje[117] najpotezniej z nas wszystkich, wzywa cie na rozmowe przeze mnie. — On ci sam na to pytanie odpowie. —
PRZECHRZTA
Ide — a wy nie ustawajcie w pracy — Jankielu, pilnuj ich dobrze. —
wychodzi z Leonardem
CH'OR PRZECHRZT'OW[118]
Powrozy i sztylety, kije i palasze, rak naszych dzielo, wyjdziecie na zatrate im — oni pan'ow zabija po bloniach — rozwiesza po ogrodach i borach — a my ich potem zabijem, powiesim. — Pogardzeni wstana w gniewie swoim, w chwale Jehowy sie ustroja; slowo Jego zbawienie, milo's'c Jego dla nas zniszczeniem dla wszystkich. — Plu'nmy po trzykro'c na zgube im, po trzykro'c przeklestwo im! —
*
Namiot — porozrzucane butelki, kielichy.
PANKRACY
Pie'cdziesieciu hulalo tu przed chwila i za kazdym slowem moim krzyczalo — Vivat — czy cho'c jeden zrozumial my'sli moje? — pojal koniec drogi, u poczatku kt'orej halasuje? — Ach! servile imitatorum pecus[119]. —
Wchodzi Leonard i Przechrzta.
Czy znasz hrabiego Henryka?
PRZECHRZTA
Wielki Obywatelu, z widzenia raczej niz z rozmowy — raz tylko, pamietam, przechodzac na Boze Cialo, krzyknal mi — „Ustap sie” — i spojrzal na mnie wzrokiem pana — za co mu 'slubowalem stryczek w duszy mojej. —
PANKRACY
Jutro jak najraniej wybierzesz sie do niego i o'swiadczysz, ze chce sie z nim widzie'c osobi'scie, potajemnie, pojutrze w nocy. —
PRZECHRZTA
Wiele mi dasz ludzi? Bo nieostroznie byloby sie puszcza'c samemu. —
PANKRACY
Pu'scisz sie sam, moje imie straza twoja — szubienica, na kt'orej powiesili'scie Barona zawczoraj, plecami twymi. —
PRZECHRZTA
Aj waj!
PANKRACY
Powiesz, ze przyjde do niego o dwunastej w nocy, pojutrze. —
PRZECHRZTA
A jak mnie kaze zamkna'c lub obije? —
PANKRACY
To bedziesz meczennikiem za Wolno's'c Ludu. —
PRZECHRZTA
Wszystko, wszystko za Wolno's'c Ludu —
na stronie
Aj waj —
PANKRACY
Dobranoc, Obywatelu. —
Przechrzta wychodzi.
LEONARD
Na co ta odwloka, te p'ol'srodki, uklady — rozmowy? — Kiedym przysiagl uwielbia'c i slucha'c ciebie, to ze cie mialem za bohatera ostateczno'sci, za orla lecacego wprost do celu, za czlowieka stawiajacego siebie i swoich wszystkich na jedna karte. —
PANKRACY
Milcz, dziecko. —
LEONARD
Wszyscy gotowi — przechrzty bro'n ukuli i powroz'ow nasnuli — tlumy krzycza, wolaja o rozkaz; daj rozkaz, a on p'ojdzie jak iskra, jak blyskawica, i w plomie'n sie zamieni, i przejdzie w grom. —
PANKRACY
Krew ci bije do glowy — to konieczno's'c lat twoich, a z nia walczy'c nie umiesz i to nazywasz zapalem. —
LEONARD
Rozwaz, co czynisz. Arystokraty w bezsilno'sci swojej zawarli sie w 'Sw. Tr'ojcy[120] i czekaja naszego przybycia jak noza gilotyny. — Naprz'od, Mistrzu, bez zwloki naprz'od, i po nich.
PANKRACY
Wszystko jedno — oni stracili sily ciala w rozkoszach, sily rozumu w pr'ozniactwie legna'c musza. —
LEONARD
Kog'oz sie boisz — kt'oz cie wstrzymuje? —
PANKRACY
Nikt — jedno wola moja. —
LEONARD
I na 'slepo jej mam wierzy'c?
PANKRACY
Zaprawde ci powiadam — na 'slepo. —
LEONARD
Ty nas zdradzasz. —
PANKRACY
Jak zwrotka u pie'sni, tak zdrada u ko'nca kazdej mowy twojej — nie krzycz, bo gdyby nas kto podsluchal…
LEONARD
Tu szpieg'ow nie ma, a potem c'oz?…
PANKRACY[121]
Nic — tylko pie'c kul w twoich piersiach za to, ze's 'smial glos podnie's'c o ton jeden wyzej w mojej przytomno'sci. —
przystepuje do niego
Wierz mi — daj sobie pok'oj. —
LEONARD
Unioslem sie, przyznaje — ale nie boje sie kary. — Je'sli 'smier'c moja za przyklad sluzy'c moze, sprawie naszej hartu i powagi doda'c, rozkaz. —
PANKRACY
Jeste's zywy, pelny nadziei i wierzysz gleboko — najszcze'sliwszy z ludzi, nie chce pozbawia'c cie zycia. —
LEONARD
Co m'owisz? —
PANKRACY
My'sl wiecej, gadaj mniej, a kiedy's mnie zrozumiesz. — Czy poslale's do magazynu po dwa tysiace ladunk'ow? —
LEONARD
Poslalem Dejca z oddzialem. —
PANKRACY
A skladka szewc'ow oddana do kasy naszej?
LEONARD
Z najszczerszym zapalem sie zlozyli co do jednego i przynie'sli sto tysiecy.
PANKRACY
Jutro zaprosze ich na wieczerze. — Czy slyszale's co nowego o hrabim Henryku? —
LEONARD
Pogardzam zanadto panami, bym wierzyl temu, co o nim m'owia — upadajace rasy energii nie maja — mie'c nie powinny, nie moga. —
PANKRACY
On jednak zbiera swoich wlo'scian i, zaufany w ich przywiazaniu, gotuje sie i's'c na odsiecz zamkowi 'Swietej Tr'ojcy[122].
LEONARD
Kto nam zdola sie oprze'c — przecie w nas wcielila sie Idea wieku naszego. —
PANKRACY
Ja chce go widzie'c — spojrze'c mu w oczy — przenikna'c do glebi serca — przeciagna'c na nasza strone. —
LEONARD
Zabity arystokrata. —
PANKRACY
Ale poeta zarazem[123]. — Teraz zostaw mnie samym. —
LEONARD
Przebaczasz mi, Obywatelu?
PANKRACY
Za'snij spokojnie — gdybym ci nie przebaczyl, juz by's zasnal na wieki. —
LEONARD
Jutro nic nie bedzie? —
PANKRACY
Dobrej nocy i milego marzenia. —
Leonard wychodzi.
Hej, Leonardzie! —
LEONARD
wracajac
Obywatelu Wodzu —
PANKRACY
Pojutrze w nocy p'ojdziesz ze mna do hrabiego Henryka. —
LEONARD
Slyszalem. —
wychodzi
PANKRACY
Dlaczeg'oz mnie, wodzowi tysiac'ow, ten jeden czlowiek na zawadzie stoi? — Sily jego male w por'ownaniu z moimi — kilkaset chlop'ow, 'slepo wierzacych jego slowu, przywiazanych milo'scia swojskich zwierzat… To nedza, to zero. — Czemuz tak pragne go widzie'c, omami'c — czyz duch m'oj napotkal r'ownego sobie i na chwile sie zatrzymal? — Ostatnia to zapora dla mnie na tych r'owninach — trza ja obali'c, a potem… My'sli moja, czyz nie zdolasz ludzi'c siebie, jako drugich ludzisz — wstyd'z sie, przecie ty znasz sw'oj cel, ty jeste's my'sla — pania ludu — w tobie zeszla sie wola i potega wszystkich — i co zbrodnia dla innych, to chwala dla ciebie. — Ludziom podlym, nieznanym, nadala's imiona — ludziom bez czucia wiare nadala's — 'swiat na podobie'nstwo swoje[124] — 'swiat nowy utworzyla's naokolo siebie — a sama blakasz sie i nie wiesz, czym jeste's. — Nie, nie, nie — ty jeste's wielka[125]!
pada na krzeslo i duma
*
B'or — porozwieszane pl'otna na drzewach — w 'srodku laka, na kt'orej stoi szubienica — szalasy — namioty — ogniska — beczki — tlumy ludzi.
MAZ
przebrany, w czarnym plaszczu, z czapka czerwona wolno'sci[126] na glowie, wchodzi trzymajac Przechrzte za ramie
Pamietaj! —
PRZECHRZTA
po cichu
JW. Panie, oprowadze cie[127] — nie wydam cie, na honor. —
MAZ
Mrugnij okiem, palec podnie's, a w leb ci strzele — mozesz sie domy'sli'c, ze nie dbam o zycie twoje… kiedym wlasne na to odwazyl. —
PRZECHRZTA
Aj waj — zelaznymi kleszczami dlo'n mi 'sciskasz — c'oz mam robi'c!
MAZ
M'ow ze mna jak ze znajomym, z przyjacielem nowo przybylym. — C'oz to za taniec? —
PRZECHRZTA
Taniec wolnych ludzi[128]. Ta'ncuja mezczy'zni i kobiety wokolo szubienicy i 'spiewaja.
CH'OR
Chleba, zarobku, drzewa na opal w zimie, odpoczynku w lecie! — Hura — Hura!
B'og nad nami nie mial lito'sci — Hura — Hura! —
Kr'olowie nad nami nie mieli lito'sci — Hura — Hura! —
Panowie nad nami nie mieli lito'sci — Hura! —
My dzi's Bogu, kr'olom i panom za sluzbe podziekujem — Hura — Hura! —
MAZ
do dziewczyny
Cieszy mnie, ze's tak rumiana i wesola.
DZIEWCZYNA
A dy'c to'smy dlugo na taki dzie'n czekaly. — Ju'sci, ja mylam talerze, widelce szurowala 'scierka, dobrego slowa nie slyszala nigdy — a dy'c czas, czas, bym jadla sama — ta'ncowala sama[129] — Hura! —
MAZ
Ta'ncuj, Obywatelko. —
PRZECHRZTA
cicho
Zmiluj sie, JW. Panie — kto's moze cie pozna'c — wychod'zmy. —
MAZ
Je'sli kto[130] mnie pozna, to's zginal — id'zmy dalej. —
PRZECHRZTA
Pod tym debem siedzi klub Lokaj'ow[131]. —
MAZ
Przyblizmy sie.
PIERWSZY LOKAJ
Juzem ubil mojego dawnego pana. —
DRUGI LOKAJ
Ja szukam dotad mojego barona — zdrowie twoje! —
KAMERDYNER
Obywatele, schyleni nad prawidlem w pocie i ponizeniu, glancujac buty, strzyzac[132] wlosy, poczuli'smy prawa nasze — zdrowie klubu calego! —
CH'OR LOKAI
Zdrowie Prezesa — on nas powiedzie droga honoru[133]. —
KAMERDYNER
Dziekuje, Obywatele.
CH'OR LOKAI
Z przedpokoj'ow, wiezie'n naszych, razem, zgodnie, jednym wypadli'smy rzutem — Vivat! — Salon'ow znamy 'smieszno'sci i wszetecze'nstwa[134] — Vivat! — Vivat! —
MAZ
C'oz to za glosy, twardsze i dziksze, wychodzace z tej gestwiny na lewo? —
PRZECHRZTA
To ch'or rze'znik'ow, JW. Panie. —
CH'OR RZE'ZNIK'OW
Obuch i n'oz to bro'n nasza — szlachtuz[135] to zycie nasze. — Nam jedno: czy bydlo, czy pan'ow rzna'c. —
Dzieci sily i krwi, obojetnie patrzym na drugich, slabszych i bielszych — kto nas powola, ten nas ma — dla pan'ow woly, dla ludu pan'ow bi'c bedziem.
Obuch i n'oz bro'n nasza — szlachtuz zycie nasze — szlachtuz — szlachtuz — szlachtuz. —
MAZ
Tych lubie — przynajmniej nie wspominaja ani o honorze, ani o filozofii. — Dobry wiecz'or Pani. —
PRZECHRZTA
cicho
JW. Panie, m'ow Obywatelko — lub Wolna Kobieto. —
KOBIETA
C'oz znaczy ten tytul, skad sie wyrwal? — Fe — fe — cuchniesz starzyzna. —
MAZ
Jezyk mi sie zaplatal. —
KOBIETA
Jestem swobodna, jako ty, niewiasta wolna, a towarzystwu za to, ze mi prawa przyznalo, rozdaje milo's'c moja. —
MAZ
Towarzystwo zn'ow za to ci dalo te pier'scienie i ten la'ncuch ametystowy. — Och! podw'ojnie dobroczynne towarzystwo! —
KOBIETA
Nie, te drobnostki zdarlam przed wyzwoleniem moim — z meza mego, wroga mego, wroga wolno'sci, kt'ory mnie trzymal na uwiezi. —
MAZ
Zycze Obywatelce milej przechadzki. —
przechodzi
Kt'oz jest ten dziwny zolnierz — oparty na szabli obosiecznej, z gl'owka trupia na czapce, z druga na felcechu[136], z trzecia na piersiach? — Czy to nie slawny Bianchetti[137], taki dzi's kondotier lud'ow, jako dawniej bywali kondotiery ksiazat i rzad'ow? —
PRZECHRZTA
On sam, JW. Panie — dopiero od tygodnia do nas przybyly. —
MAZ
Nad czym tak zamy'slil sie General? —
BIANCHETTI
Widzicie, Obywatele, owa luke miedzy jaworami? — Patrzcie dobrze — dojrzycie tam na g'orze zamek — doskonale widze przez moja lunete mury, okopy i cztery bastiony[138]. —
MAZ
Trudno go opanowa'c.
BIANCHETTI
Tysiac tysiecy kr'ol'ow[139]! — mozna obej's'c jarem, podkopa'c sie, i…
PRZECHRZTA
mrugajac
Obywatelu Generale. —
MAZ
po cichu
Czujesz ten kurek odwiedziony pod moim plaszczem? —
PRZECHRZTA
na stronie
Aj waj! —
glo'sno
Jakze's wiec to ulozyl, Obywatelu Generale? —
BIANCHETTI
zadumany
Chociaze'scie moi bracia w wolno'sci, nie jeste'scie moimi bra'cmi w geniuszu — po zwyciestwie dowie sie kazdy o moich planach. —
odchodzi
MAZ
do Przechrzty
Radze wam, go zabijcie, bo tak sie poczyna kazda Arystokracja[140]. —
RZEMIE'SLNIK
Przeklestwo — przeklestwo. —
MAZ
C'oz robisz pod tym drzewem, biedny czlowiecze — czemu patrzysz tak dziko i mglawo? —
RZEMIE'SLNIK
Przeklestwo kupcom, dyrektorom fabryki — najlepsze lata, w kt'orych inni ludzie kochaja dziewczyny, bija sie na otwartym polu, zegluja po otwartych morzach, ja prze'sleczalem w ciasnej komorze, nad warsztatem jedwabiu[141]. —
MAZ
Wychylze czare, kt'ora trzymasz w dloni. —
RZEMIE'SLNIK
Sil nie mam — podnie's'c do ust nie moge — ledwo sie tutaj przyczolgalem, ale dla mnie juz nie za'swita dzie'n wolno'sci. — Przeklestwo kupcom, co jedwab sprzedaja, i panom, co nosza jedwabie — przeklestwo — przeklestwo!
umiera
PRZECHRZTA
Jaki brzydki trup. —
MAZ
Tch'orzu wolno'sci, obywatelu Przechrzto, patrz na te glowe bez zycia, plywajaca w pokrwawie[142] zachodzacego slo'nca. —
Gdzie sie podzieja teraz wasze wyrazy, wasze obietnice — r'owno's'c — doskonalo's'c i szcze'scie rodu ludzkiego[143]? —
PRZECHRZTA
na stronie
Bodajby's takze za wcze'snie zdechl i cialo twoje psy rozerwaly na sztuki. —
glo'sno
Puszczaj mnie — musze zda'c sprawe z mojego poselstwa. —
MAZ
Powiesz, zem cie mial za szpiega i dlatego zatrzymal. —
obziera sie naokolo
Odglosy biesiady gluchna z tylu — przed nami juz same tylko sosny i 'swierki, oblane promie'nmi[144] wieczoru. —
PRZECHRZTA
Nad drzewami skupiaja sie chmury — lepiej by's wr'ocil do swoich ludzi, kt'orzy i tak juz[145] od dawna czekaja na ciebie w jarze 'Swietego Ignacego. —
MAZ
Dzieki ci za troskliwo's'c, mo'sci Zydzie — nazad! — Chce obywateli raz jeszcze[146] w zmierzchu obejrzy'c. —
GLOS POMIEDZY DRZEWAMI
Syn cham'ow dobranoc zasyla staremu slonku.
GLOS Z PRAWEJ
Zdrowie twoje, dawny wrogu nasz, co's nas pedzil do pracy i znoju — jutro, wschodzac, zastaniesz twoich niewolnik'ow przy miesiwie i konwiach — a teraz, szklanko, id'z do czarta! —
PRZECHRZTA
Orszak chlop'ow tu ciagnie. —
MAZ
Nie wyrwiesz sie — st'oj za tym pniem i milcz.
CH'OR CHLOP'OW
Naprz'od, naprz'od, pod namioty, do braci naszych — naprz'od, naprz'od, pod cie'n jawor'ow, na sen, na mila wieczorna gawedke — tam dziewki nas czekaja — tam woly pobite, dawne plug'ow zaprzegi, czekaja nas.
GLOS JEDEN
Ciagne go i wloke, zzyma sie i opiera — id'z w rekruty — id'z! —
GLOS PANA
Dzieci moje, lito'sci, lito'sci[147]. —
GLOS DRUGI
Wr'o'c mi wszystkie dni pa'nszczyzny. —
GLOS TRZECI
Wskrze's mi syna, Panie, spod batog'ow kozackich[148]. —
GLOS CZWARTY
Chamy pija zdrowie twoje, Panie — przepraszaja cie, Panie.
CH'OR CHLOP'OW
przechodzac
Upi'or[149] ssal krew i poty nasze — mamy upiora — nie pu'scim upiora — przez biesa, przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, jako wielki pan, wzniesion nad nami wszystkimi[150]. — Panom tyranom 'smier'c — nam biednym, nam glodnym, nam strudzonym je's'c, spa'c i pi'c. — Jako snopy na polu, tak ich trupy beda — jako plewy w mlockarniach, tak perzyny ich zamk'ow — przez kosy nasze, siekiery i cepy, bracia, naprz'od. —
MAZ
Nie moglem twarzy dojrze'c w'sr'od zastep'ow. —
PRZECHRZTA
Moze jaki przyjaciel lub krewny JW–go. —
MAZ
Nim pogardzam, a was nienawidze — poezja to wszystko ozloci kiedy's. — Dalej, Zydzie — dalej! —
zapuszcza sie w krzaki
*
Inna cze's'c boru — wzg'orze z rozpalonymi ogniami — zgromadzenie ludzi przy pochodniach.
MAZ
na dole, wysuwajac sie zza drzew z Przechrzta
Galezie podarly na lachmany moja czapke wolno'sci. — A to co za pieklo z rudawych plomieni, wznoszace sie w'sr'od tych dw'och 'scian lasu, tych dw'och nawal'ow ciemno'sci? —
PRZECHRZTA
Zabladzili'smy, szukajac wawozu 'Swietego Ignacego — nazad w krzaki, bo tu Leonard odprawia obrzedy nowej wiary[151]. —
MAZ
wstepujac
Przez Boga, naprz'od! — tegom zadal wla'snie, nie lekaj sie, nikt nas nie pozna. —
PRZECHRZTA
Ostroznie — powoli. —
MAZ
Wszedzie rozwaliny jakiego's ogromu, kt'ory musial wieki przetrwa'c, nim runal — filary, podn'oza, kapitele[152], 'cwiertowane[153] posagi, rozrzucone floresy[154], kt'orymi oplatano starodawne sklepienia — teraz mi pod stopa zamignela[155] stluczona szyba — zda sie, ze twarz Bogarodzicy na chwile wyjrzala z cieniu[156] i zn'ow tam ciemno — tu, patrz, cala arkada[157] lezy — tu krata zelazna, zasypana gruzem — z g'ory lunal blysk pochodni — widze p'ol rycerza 'spiacego na polowie grobu — gdziez jestem, przewodniku? —
PRZECHRZTA
Nasi ludzie krwawo pracowali przez czterdzie'sci dni i nocy, az wreszcie[158] zburzyli ostatni ko'sci'ol — na tych r'owninach. — Teraz wla'snie cmentarz mijamy.
MAZ
Wasze pie'sni, ludzie nowi, gorzko brzmia w moich uszach — czarne postacie z tylu, z przodu, po bokach sie cisna, a pedzone wiatrem blaski i cienie przechadzaja sie po tlumie, jak zyjace duchy. —
PRZECHODZACY
W imieniu Wolno'sci pozdrawiam was obu. —
DRUGI
Przez 'smier'c pan'ow witam was obu. —
TRZECI
Czego sie nie 'spieszycie? Tam 'spiewaja kaplani Wolno'sci. —
PRZECHRZTA
Niepodobna sie oprze'c — zewszad nas pchaja. —
MAZ
Kt'oz jest ten mlody czlowiek, na gruzach przybytku stojacy? — Trzy ogniska pala sie pod nim, w'sr'od dymu i luny twarz jego plonie, glos jego brzmi szale'nstwem. —
PRZECHRZTA
To Leonard, prorok natchniety[159] Wolno'sci — naokolo stoja nasze kaplany, filozofy, poeci, arty'sci, c'orki ich i kochanki. —
MAZ
Ha! wasza arystokracja[160] — pokaz mi tego, kt'ory cie przyslal. —
PRZECHRZTA
Nie widze go tutaj. —
LEONARD
Dajcie mi ja do ust, do piersi, w objecia, dajcie piekna moja, niepodlegla, wyzwolona, obnazona z zaslon i przesad'ow, wybrana spo'sr'od c'orek Wolno'sci, oblubienice moja. —
GLOS DZIEWICY
Wyrywam sie do ciebie, m'oj kochanku. —
DRUGI GLOS
Patrz, ramiona wyciagam do ciebie — upadlam z niemocy — tarzam sie po zgliszczach, kochanku m'oj. —
TRZECI GLOS
Wyprzedzilam je — przez popi'ol i zar, ogie'n i dym stapam ku tobie, kochanku m'oj. —
MAZ
Z rozpuszczonym wlosem, z dyszaca piersia wdziera sie na gruzy namietnymi podrzuty.
PRZECHRZTA
Tak co noc bywa. —
LEONARD
Do mnie, do mnie, o rozkoszo[161] moja — c'oro Wolno'sci. — Ty drzysz w boskim szale. — Natchnienie, ogarnij ma dusze — sluchajcie wszyscy — teraz wam prorokowa'c bede. —
MAZ
Glowe pochylila, mdleje. —
LEONARD
My oboje obrazem rodu ludzkiego[162], wyzwolonego, zmartwychwstajacego — patrzcie — stoim na rozwalinach starych ksztalt'ow, starego Boga. — Chwala nam, bo'smy czlonki Jego rozerwali, teraz proch i pyl z nich — a duch Jego zwyciezyli naszymi duchami — duch Jego zstapil do nico'sci. —
CH'OR NIEWIAST
Szcze'sliwa, szcze'sliwa oblubienica Proroka — my tu na dole stoimy i zazdro'scim jej chwaly. —
LEONARD
'Swiat nowy oglaszam — Bogu nowemu oddaje niebiosa. Panie swobody i rozkoszy, Boze ludu, kazda ofiara zemsty, trup kazdego ciemiezcy twoim niech bedzie oltarzem — w oceanie krwi utona stare lzy i cierpienia rodu ludzkiego — zyciem jego odtad szcze'scie — prawem jego r'owno's'c — a kto inne tworzy, temu stryczek i przeklestwo. —
CHOR MEZ'OW
Rozpadla sie budowa ucisku i dumy — kto z niej cho'c kamyczek podniesie, temu 'smier'c i przeklestwo.
PRZECHRZTA
na stronie
Blu'znierce Jehowy, po trzykro'c pluje na zgube wam. —
MAZ
Orle, dotrzymaj obietnicy, a ja tu na ich karkach nowy ko'sci'ol Chrystusowi postawie. —
POMIESZANE GLOSY
Wolno's'c — szcze'scie — hura! — hejze! — rykacha! — hurracha! — hurracha!
CH'OR KAPLAN'OW
Gdzie pany, gdzie kr'ole, co niedawno przechadzali sie po ziemi w berlach i koronach, w dumie i gniewie? —
ZAB'OJCA
Ja zabilem kr'ola Aleksandra. —
DRUGI
Ja kr'ola Henryka. —
TRZECI
Ja kr'ola Emanuela. —
LEONARD
Id'zcie bez trwogi i mordujcie bez wyrzut'ow — bo'scie wybrani z wybranych, 'swieci w'sr'od naj'swietszych — bo'scie meczennikami — bohaterami Wolno'sci. —
CH'OR ZAB'OJC'OW
P'ojdziemy noca ciemna, sztylety 'sciskajac w dloniach, p'ojdziemy, p'ojdziemy. —
LEONARD
Obud'z sie, urodziwa moja. —
Grzmot slycha'c.
Nuz, odpowiedzcie zyjacemu Bogu[163] — wznie'scie pie'sni wasze — chod'zcie za mna[164] wszyscy, wszyscy, jeszcze raz obejdziem i zdepcem 'swiatynie umarlego Boga. —
A ty podnie's glowe — powsta'n i obud'z sie.
DZIEWICA
Palam milo'scia ku tobie i Bogu twemu, 'swiatu calemu milo's'c rozdam moja — plone — plone.
MAZ
Kto's mu zabiegl — padl na kolana — mocuje sie sam z soba, co's belkoce, co's jeczy. —
PRZECHRZTA
Widze, widze, to syn slawnego filozofa.
LEONARD
Czego zadasz, Hermanie? —
HERMAN
Arcykaplanie, daj mi 'swiecenie zb'ojeckie.
LEONARD
do kaplan'ow
Podajcie mi olej, sztylet i trucizne.
do Hermana
Olejem, kt'orym dawniej namaszczano kr'ol'ow, na zgube kr'olom namaszczam cie dzisiaj — bro'n dawnych rycerzy i Pan'ow na zatrate pan'ow klade w rece twoje — na twoich Piersiach zawieszam medalion, pelny trucizny tam, gdzie twoje zelazo nie dojdzie, niech ona zre i pali wnetrzno'sci tyran'ow. — Id'z i niszcz stare pokolenia po wszech stronach 'swiata[165]. —
MAZ
Ruszyl z miejsca i na czele orszaku ciagnie po wzg'orzu. —
PRZECHRZTA
Usu'nmy sie z drogi. —
MAZ
Nie — chce tego snu doko'nczy'c[166]. —
PRZECHRZTA
Po trzykro'c pluje na ciebie. —
do Meza
Leonard moze mnie pozna'c, JW. Panie — patrz, jaki n'oz wisi na jego piersiach. —
MAZ
Zakryj sie plaszczem moim. — Co to za niewiasty przed nim ta'ncuja? —
PRZECHRZTA
Hrabiny i ksiezniczki, kt'ore porzuciwszy mez'ow przeszly na wiare nasza. —
MAZ
Niegdy's anioly moje — Posp'olstwo go zewszad oblalo — zginal mi w natloku — jedno po muzyce poznaje, ze sie od nas oddala. — Cho'c za mna — stamtad lepiej nam patrze'c bedzie. —
wdziera sie na odlamek muru
PRZECHRZTA
Aj waj, aj waj! Kazdy nas tu spostrzeze. —
MAZ
Widze go znowu — drugie niewiasty cisna sie za nim, blade, oblakane, w konwulsjach. — Syn filozofa pieni sie, potrzasa sztyletem. — Dochodza teraz do ruin wiezy p'olnocnej. —
Staneli — plasaja na gruzach — rozrywaja nieobalone arkady — sypia iskrami na lezace oltarze i krzyze — plomie'n sie zajmuje i gna slupy dymu przed soba — biada wam — biada[167]! —
LEONARD
Biada ludziom, kt'orzy dotad sie klaniaja umarlemu Bogu. —
MAZ
Czarne balwany nawracaja sie i ku nam pedza. —
PRZECHRZTA
O Abrahamie! —
MAZ
Orle, wszak moja godzina nie tak bliska jeszcze? —
PRZECHRZTA
Juz po nas. —
LEONARD
przechodzac, zatrzymuje sie
Co's ty za jeden, bracie, z taka dumna twarza — czemu[168] nie laczysz sie z nami? —
MAZ
'Spiesze z daleka na odglos waszego powstania. — Jestem morderca klubu Hiszpa'nskiego[169] i dopiero dzi's przybylem. —
LEONARD
A ten drugi po co sie w zawojach plaszcza twego kryje? —
MAZ
To m'oj brat mlodszy — 'slubowal, ze twarzy ludziom nie ukaze, nim zabije przynajmniej barona. —
LEONARD
Ty sam czyja 'smiercia sie chlubisz? —
MAZ
Na dwa dni tylko przed wybraniem sie w droge starsi bracia dali mi 'swiecenie. —
LEONARD
Kog'oz masz na my'sli?
MAZ
Ciebie pierwszego, je'sli sie nam sprzeniewierzysz. —
LEONARD
Bracie, na ten uzytek we'z sztylet m'oj. —
wyciaga sztylet z pasa
MAZ
dobywa swojego sztyletu
Bracie, na ten uzytek i mojego wystarczy. —
GLOS LUDZI
Niech zyje Leonard! — Niech zyje morderca Hiszpa'nski! —
LEONARD
Jutro staw sie u namiotu Obywatela Wodza.
CH'OR KAPLAN'OW
Pozdrawiamy cie, go'sciu, imieniem ducha Wolno'sci — w reku twoim cze's'c naszego zbawienia. — Kto walczy bez ustanku, morduje bez slabo'sci, kto dniem i noca wierzy zwyciestwu, ten zwyciezy wreszcie. —
przechodza
CH'OR FILOZOF'OW
My r'od ludzki d'zwigneli z dzieci'nstwa. — My prawde z lona ciemno'sci wyrwali na ja'snia. — Ty za nia walcz, morduj i gi'n.
przechodza
SYN FILOZOFA
Towarzyszu bracie, czaszka starego 'swietego pije zdrowie[170] twoje — do widzenia. —
rzuca czaszke
DZIEWCZYNA
ta'ncujac
Zabij dla mnie ksiecia Jana[171]. —
DRUGA
Dla mnie hrabiego Henryka. —
DZIECI
Prosimy cie 'slicznie o glowe arystokraty. —
INNI
Szcze's'c sie twojemu sztyletowi! —
CH'OR ARTYST'OW[172]
Na ruinach gotyckich 'swiatynie zbudujem tu nowa — obraz'ow w niej ni posag'ow nie ma — sklepienie w dlugie puginaly, filary w osiem gl'ow ludzkich, a szczyt kazdego filara jako wlosy, z kt'orych sie krew saczy — oltarz jeden bialy — znak jeden na nim — czapka wolno'sci — Hurracha! —
INNI
Dalej, dalej, juz brzask 'swita.
PRZECHRZTA
Rychlo nas powiesza — gdzie szubienica. —
MAZ
Cicho, Zydzie — leca za Leonardem, nie patrza juz na nas. — Ogarniam wzrokiem, raz ostatni podchwytuje my'sla ten chaos, dobywajacy sie z toni czasu, z lona ciemno'sci, na zgube moja i wszystkich braci moich — gnane szalem, porwane rozpacza my'sli moje w calej sile swej koluja. —
Boze, daj mi potege, kt'orej nie odmawiale's mi niegdy's — a w jedno slowo zamkne 'swiat ten nowy, ogromny — on siebie sam nie pojmuje. — Lecz to slowo moje bedzie poezja przyszlo'sci[173]. —
GLOS W POWIETRZU
Dramat ukladasz.
MAZ
Dzieki za rade. — Zemsta za zha'nbione popioly ojc'ow moich — przeklestwo nowym pokoleniom[174] — ich wir mnie otacza — ale nie porwie za soba. — Orle, orle, dotrzymaj obietnicy! — A teraz na d'ol ze mna i do jaru 'Sw. Ignacego.
PRZECHRZTA
Juz dzie'n bliski — nie p'ojde dalej. —
MAZ
Droge mi znajd'z — puszcze cie potem. —
PRZECHRZTA
W'sr'od mgly i zwalisk, cierni i popiol'ow gdzie mnie wleczesz? — Daruj mi, daruj. —
MAZ
Naprz'od, naprz'od i na d'ol ze mna! — Ostatnie pie'sni ludu konaja za nami. — ledwo gdzie jeszcze tli sie pochodnia — po'sr'od tych wyziew'ow bladych, tych zroszonych drzew czy widzisz cienie przeszlo'sci — czy slyszysz te zalobne glosy? —
PRZECHRZTA
Mgla wszystko zalewa — coraz bardziej zlatujemy w d'ol. —
CH'OR DUCH'OW Z LASU
Placzmy za Chrystusem, za Chrystusem wygnanym, umeczonym — gdzie B'og nasz, gdzie ko'sci'ol Jego? —
MAZ
Predzej, predzej do miecza, do boju! — Ja Go wam oddam — na tysiacach krzyz'ow rozkrzyzuje nieprzyjaci'ol Jego. —
CH'OR DUCH'OW
Strzegli'smy oltarzy i pomnik'ow 'swietych — odglos dzwon'ow na skrzydlach nosili'smy wiernym — w d'zwiekach organ'ow byly glosy nasze — w polyskach szyb katedry, w cieniach jej filar'ow, w blaskach pucharu 'swietego, w blogoslawie'nstwie Ciala Pa'nskiego bylo zycie nasze. Teraz gdzie sie podziejemy? —
MAZ
Rozwidnia sie coraz bardziej — ich postacie mdleja w promieniach zorzy. —
PRZECHRZTA
Tedy droga twoja, tam jaru poczatek. —
MAZ
Hej! — Jezus i szabla moja! —
zrzucajac czapke i zawijajac w niej pieniadze
We'z na pamiatke rzecz i godlo zarazem[175]. —
PRZECHRZTA
Wszak zareczyle's mi slowem, JW. Panie, bezpiecze'nstwo tego, kt'ory dzi's o p'olnocy…
MAZ
Stary szlachcic dwa razy nie powtarza slowa — Jezus i szabla moja! —
GLOSY W KRZAKACH
Maryja i szabla nasza — niech pan nasz zyje! —
MAZ
Wiara! do mnie — bad'z zdr'ow, obywatelu! —
Wiara! do mnie — Jezus i Maryja[176]! —
*
Noc — krzaki — drzewa. —
PANKRACY
do swoich ludzi
Polozy'c sie twarza do murawy — leze'c w milczeniu — ognia mi nie krzesa'c, nawet do fajki — a za pierwszym strzalem skoczy'c mi na pomoc. — Je'sli strzalu nie bedzie, nie rusza'c sie do dnia bialego. —
LEONARD
Obywatelu, raz cie jeszcze zaklinam. —
PANKRACY
Ty przylep sie do tej sosny i dumaj. —
LEONARD
Mnie jednego przynajmniej we'z z soba — to pan, to arystokrata, to klamca. —
PANKRACY
wskazuje mu reka, by zostal
Stara szlachta slowa dotrzymuje czasem.
*
Komnata podluzna — obrazy dam i rycerzy porozwieszane po 'scianach — w glebi filar z tarcza herbowna — Maz siedzi przy stoliku marmurowym, na kt'orym lampa, para pistolet'ow, palasz i zegar — naprzeciwko drugi stolik, srebrne konwie i puchary.
MAZ
Niegdy's o tej samej porze w'sr'od grozacych niebezpiecze'nstw i podobnych my'sli Brutusowi ukazal sie geniusz Cezara[177]. —
I ja dzi's czekam na podobne widzenie. — Za chwile stanie przede mna czlowiek bez imienia, bez przodk'ow, bez aniola str'oza — co wydobyl sie z nico'sci i zacznie moze nowa Epoke[178], je'sli go w tyl nie odrzuce nazad, nie strace do nico'sci. —
Ojcowie moi, natchnijcie mnie tym, co was panami 'swiata uczynilo — wszystkie lwie serca wasze dajcie mi do piersi — powaga skroni waszych niechaj sie zleje na czolo moje. — Wiara w Chrystusa i Ko'sci'ol Jego, 'slepa, nieublagana, wrzaca, natchnienie dziel waszych na ziemi, nadzieja chwaly nie'smiertelnej w niebie, niechaj zstapi na mnie, a wrog'ow bede mordowal i palil, ja, syn stu pokole'n, ostatni dziedzic waszych my'sli i dzielno'sci, waszych cn'ot i bled'ow.
Bije dwunasta.
Teraz got'ow jestem. —
wstaje
SLUGA ZBROJNY
wchodzac
JW. Panie, czlowiek, kt'ory mial sie stawi'c, przybyl i czeka. —
MAZ
Niech wejdzie. —
Sluga wychodzi.
PANKRACY
wchodzac
Witam hrabiego Henryka. — To slowo „hrabia” dziwnie brzmi w gardle moim. —
siada — zrzuca plaszcz i czapke wolno'sci i wlepia oczy w kolumne, na kt'orej herb wisi —
MAZ
Dzieki ci, ze's zaufal domowi mojemu — starym zwyczajem pije zdrowie twoje. —
bierze puchar, pije i podaje Pankracemu
Go'sciu, w rece twoje! —
PANKRACY
Je'sli sie nie myle, te godla czerwone i blekitne zowia sie herbem w jezyku umarlych. — Coraz mniej takich znaczk'ow na powierzchni ziemi.
pije
MAZ
Za pomoca Boza, wkr'otce tysiace ich ujrzysz. —
PANKRACY
puchar od ust odejmujac
Ot'oz mi stara szlachta — zawsze pewna swego — dumna, uporczywa, kwitnaca nadzieja, a bez grosza, bez oreza[179], bez zolnierzy. — Odgrazajaca sie jak umarly w bajce powo'znikowi u furtki cmentarza — wierzaca lub udajaca, ze wierzy w Boga — bo w siebie trudno wierzy'c. — Ale pokazcie mi pioruny, na wasza obrone zeslane, i pulki aniol'ow, spuszczone z niebios. —
pije
MAZ
'Smiej sie z wlasnych sl'ow. — Ateizm to stara formula[180] — a spodziewalem sie czego's nowego po tobie. —
PANKRACY
'Smiej sie z wlasnych sl'ow. — Ja mam wiare silniejsza, ogromniejsza od twojej. — Jek przez rozpacz i bole's'c wydarty tysiacom tysiac'ow — gl'od rzemie'slnik'ow — nedza wlo'scian — ha'nba ich zon i c'orek — ponizenie ludzko'sci, ujarzmionej przesadem i wahaniem sie, i bydlecym przyzwyczajeniem — oto wiara moja — a B'og m'oj na dzisiaj — to my'sl moja — to potega moja[181] — kt'ora chleb i cze's'c im rozda na wieki. —
pije i rzuca kubek
MAZ
Ja polozylem sile moja w Bogu, kt'ory Ojcom moim panowanie nadal. —
PANKRACY
A cale zycie byle's diabla igrzyskiem[182]. — Zreszta zostawiam te rozprawe teologom, je'sli jaki pedant tego rzemiosla zyje dotad w calej okolicy — do rzeczy — do rzeczy! —
MAZ
Czeg'oz wiec zadasz ode mnie, zbawco narod'ow, obywatelu–boze[183]? —
PANKRACY
Przyszedlem tu, bo chcialem cie pozna'c — po wt'ore ocali'c[184]. —
MAZ
Wdziecznym za pierwsze — drugie zdaj na szable moja. —
PANKRACY
Szabla twoja — szklo[185], B'og tw'oj, mara. — Potepiony's glosem tysiac'ow — opasany's ramionami tysiac'ow — kilka morg'ow ziemi wam zostalo, co ledwo na wasze groby wystarczy[186] — dwudziestu dni broni'c sie nie mozecie. — Gdzie wasze dziala, rynsztunki, zywno's'c — a wre'scie, gdzie mestwo?… Gdybym byl toba, wiem, co bym uczynil. —
MAZ
Slucham — patrz, jakem cierpliwy. —
PANKRACY
— Ja wiec, hr. Henryk, rzeklbym do Pankracego: „Zgoda — rozpuszczam m'oj hufiec, m'oj hufiec jedyny — nie ide na odsiecz 'Swietej Tr'ojcy — a za to zostaje przy moim imieniu i dobrach[187], kt'orych calo's'c warujesz mi slowem”. —
Wiele masz lat, hrabio? —
MAZ
Trzydzie'sci sze's'c, obywatelu. —
PANKRACY
Jeszcze pietna'scie lat najwiecej — bo tacy ludzie niedlugo zyja — tw'oj syn blizszy grobu niz mlodo'sci — jeden wyjatek ogromowi nie szkodzi. — Bad'z wiec sobie ostatnim hrabia na tych r'owninach — panuj do 'smierci w domu naddziad'ow — kaz malowa'c ich obrazy i rzna'c herby. — A o tych nedzarzach nie my'sl juz wiecej[188]. — Niech sie wyrok ludu spelni nad nikczemnikami. —
nalewa sobie drugi puchar
Zdrowie twoje, ostatni hrabio! —
MAZ
Obrazasz mnie kazdym slowem; zda sie, pr'obujesz, czy zdolasz w niewolnika obr'oci'c na dzie'n tryumfu swego. — Przesta'n, bo ja ci sie odwdzieczy'c nie moge. — Opatrzno's'c mojego slowa cie strzeze. —
PANKRACY
Honor 'swiety, honor rycerski wystapil na scene — zwiedly to lachman w sztandarze ludzko'sci. — O! Znam ciebie, przenikam ciebie — pelny's zycia, a laczysz sie z umierajacymi, bo chcesz sie oszuka'c[189], bo chcesz wierzy'c jeszcze w kasty, w ko'sci prababek, w slowo „ojczyzna” i tam dalej — ale w glebi ducha sam wiesz, ze braci twojej nalezy sie kara, a po karze niepamie'c. —
MAZ
Tobie za's i twoim c'oz inszego?
PANKRACY
Zwyciestwo i zycie. — Jedno tylko prawo uznaje i przed nim kark schylam — tym prawem 'swiat biezy w coraz wyzsze kregi — ono jest zguba wasza i wola teraz przez moje usta:
„Zgrzybiali, robaczywi, pelni napoju i jadla, ustapcie mlodym, zglodnialym i silnym”. —
Ale — ja pragne cie wyratowa'c — ciebie jednego. —
MAZ
Bodajby's zginal marnie za te lito's'c twoja. — Ja takze znam 'swiat tw'oj i ciebie — patrzalem w'sr'od cieni'ow nocy na plasy motlochu, po karkach kt'orego wspinasz sie do g'ory — widzialem wszystkie stare zbrodnie 'swiata, ubrane w szaty 'swieze, nowym kolujace ta'ncem — ale ich koniec ten sam co przed tysiacami lat — rozpusta, zloto i krew. — A ciebie tam nie bylo — nie raczyle's zstapi'c pomiedzy dzieci twoje — bo w glebi ducha ty pogardzasz nimi — kilka chwil jeszcze, a je'sli rozum cie nie odbiezy, ty bedziesz pogardzal sam soba. —
Nie drecz mnie wiecej. —
siada pod herbem swoim
PANKRACY
'Swiat m'oj jeszcze nie rozparl sie w polu — zgoda — nie wyr'osl na olbrzyma — laknie dotad chleba i wyg'od — ale przyjda czasy —
wstaje, idzie ku Mezowi i opiera sie na herbowym filarze
Ale przyjda czasy, w kt'orych on zrozumie siebie i powie o sobie: „Jestem” — a nie bedzie drugiego glosu na 'swiecie, co by m'ogl takze odpowiedzie'c: „Jestem”. —
MAZ
C'oz dalej? —
PANKRACY
Z pokolenia, kt'ore piastuje w sile woli mojej, narodzi sie plemie ostatnie, najwyzsze, najdzielniejsze. — Ziemia jeszcze takich nie widziala mez'ow. — Oni sa lud'zmi wolnymi, panami jej od bieguna do bieguna[190]. — Ona cala jednym miastem kwitnacym, jednym domem szcze'sliwym, jednym warsztatem bogactw i przemyslu[191]. —
MAZ
Slowa twoje klamia — ale twarz twoja niewzruszona, blada, uda'c nie umie natchnienia. —
PANKRACY
Nie przerywaj, bo sa ludzie, kt'orzy na kleczkach mnie o takie slowa prosili, a ja im tych sl'ow skapilem. —
Tam spoczywa B'og, kt'oremu juz 'smierci nie bedzie — B'og, praca i meka czas'ow odarty z zaslon — zdobyty na niebie przez wlasne dzieci, kt'ore niegdy's porozrzucal na ziemi, a one teraz przejrzaly i dostaly prawdy — B'og ludzko'sci objawil sie im[192].
MAZ
A nam przed wiekami — ludzko's'c przeze'n juz zbawiona. —
PANKRACY
Niechze sie cieszy takim zbawieniem — nedza dw'och tysiecy lat, uplywajacych od Jego 'smierci na krzyzu. —
MAZ
Widzialem ten krzyz, blu'znierco, w starym, starym Rzymie — u st'op Jego lezaly gruzy potezniejszych sil niz twoje — sto bog'ow, twemu podobnych, walalo sie w pyle, glowy skaleczonej podnie's'c nie 'smialo ku Niemu — a On stal na wysoko'sciach, 'swiete ramiona wyciagal na wsch'od i na zach'od, czolo 'swiete maczal w promieniach slo'nca — zna'c bylo, ze jest Panem 'swiata[193]. —
PANKRACY
Stara powiastka — pusta jak chrzest twego herbu. —
uderza o tarcza
Ale ja dawniej czytalem twe my'sli. — Je'sli wiec umiesz siega'c w niesko'nczono's'c[194], je'sli kochasz prawde i szukale's jej szczerze, je'sli's czlowiekiem na wz'or ludzko'sci, nie na podobie'nstwo mamczynych piosneczek, sluchaj, nie odrzucaj tej chwili zbawienia. Krwi, kt'ora oba wylejem dzisiaj, jutro 'sladu nie bedzie — ostatni raz ci m'owie — je'sli's tym, czym wydawale's sie niegdy's, wsta'n, porzu'c dom i chod'z za mna[195]. —
MAZ
Ty's mlodszym bratem szatana. —
wstaje i przechadza sie wzdluz
Daremne marzenia — kto ich dopelni? — Adam skonal na pustyni — my nie wr'ocim do raju[196].
PANKRACY
na stronie
Zagialem palec popod serce jego — trafilem do nerwu poezji. —
MAZ
Postep, szcze'scie rodu ludzkiego — i ja kiedy's wierzylem — ot! macie, we'zcie glowe moja, byleby… Stalo sie. — Przed stoma laty, przed dwoma wiekami polubowna ugoda mogla jeszcze… ale teraz, wiem — teraz trza mordowa'c sie nawzajem — bo teraz im tylko chodzi o zmiane plemienia. —
PANKRACY
Biada zwyciezonym[197] — nie wahaj sie — powt'orz raz tylko „biada” — i zwyciezaj z nami. —
MAZ
Czy's zbadal wszystkie manowce Przeznaczenia — czy pod ksztaltem widomym stanelo Ono u wej'scia namiotu twojego w nocy i olbrzymia dlonia blogoslawilo tobie — lub w dzie'n czy's slyszal glos Jego o poludniu, kiedy wszyscy spali w skwarze, a ty's jeden rozmy'slal — ze mi tak pewno grozisz zwyciestwem, czlowiecze z gliny, jako ja, niewolniku pierwszej lepszej kuli, pierwszego lepszego ciecia?
PANKRACY
Nie lud'z sie marna nadzieja — bo nie dra'snie mnie ol'ow, nie tknie sie zelazo, dop'oki jeden z was opiera sie mojemu dzielu, a co p'o'zniej nastapi, to juz wam nic z tego. —
Zegar bije.
Czas szydzi z nas obu. — Je'sli's znudzony zyciem, przynajmniej ocal syna swego. —
MAZ
Dusza jego czysta, juz ocalona w niebie — a na ziemi los ojca go czeka. —
spuszcza glowe miedzy dlonie i staje
PANKRACY
Odrzucile's wiec? —
Chwila milczenia.
Milczysz — dumasz — dobrze — niechaj ten duma, co stoi nad grobem. —
MAZ
Z dala od tajemnic, kt'ore za kra'ncami twoich my'sli odbywaja sie teraz w glebi ducha mojego! — 'Swiat cielska do ciebie nalezy — tucz go jadlem, oblewaj posoka i winem — ale dalej nie zachod'z i precz, precz ode mnie! —
PANKRACY
Slugo jednej my'sli i ksztalt'ow jej, pedancie rycerzu[198], poeto, ha'nba tobie! — Patrz na mnie — my'sli i ksztalty sa woskiem palc'ow moich. —
MAZ
Darmo, ty mnie nie zrozumiesz nigdy — bo kazden z ojc'ow twoich pogrzeban z motlochem pospolu, jako rzecz martwa, nie jako czlowiek z sila i duchem. —
wyciaga reke ku obrazom
Spojrzyj na te postacie — my'sl ojczyzny, domu, rodziny, my'sl, nieprzyjaci'olka twoja, na ich czolach wypisana zmarszczkami — a co w nich bylo i przeszlo, dzisiaj we mnie zyje. — Ale ty, czlowiecze, powiedz mi, gdzie jest ziemia twoja? — Wieczorem namiot tw'oj rozbijasz na gruzach cudzego domu, o wschodzie go zwijasz i koczujesz dalej — dotad nie znalazle's ogniska swego i nie znajdziesz, dop'oki stu ludzi zechce powt'orzy'c za mna: „Chwala ojcom naszym!” —
PANKRACY
Tak, chwala dziadom twoim na ziemi i niebie — w rzeczy samej jest na co patrzy'c.
'Ow, starosta, baby strzelal po drzewach[199] i Zyd'ow piekl zywcem. — Ten z pieczecia w dloni i podpisem — „kanclerz” — sfalszowal akta, spalil archiwa, przekupil sedzi'ow, trucizna przy'spieszyl spadki — stad wsie twoje, dochody, potega. — Tamten, czarniawy, z ognistym okiem, cudzolozyl po domach przyjaci'ol — 'ow z Runem Zlotym[200], w kolczudze[201] wloskiej, zna'c sluzyl u cudzoziemc'ow — a ta pani blada, z ciemnymi puklami, kazila sie z giermkiem swoim — tamta czyta list kochanka i 'smieje sie, bo noc bliska — tamta, z pieskiem na robronie[202], kr'ol'ow byla naloznica. — Stad wasze genealogie bez przerwy, bez plamy. — Lubie tego w zielonym kaftanie — pil i polowal z bracia szlachta[203], a chlop'ow wysylal, by z psami gonili jelenie. — Glupstwo i niedola kraju calego — oto rozum i moc wasza. — Ale dzie'n sadu bliski i w tym dniu obiecuje wam, ze nie zapomne o zadnym z was[204], o zadnym z ojc'ow waszych, o zadnej chwale waszej. —
MAZ
Mylisz sie, mieszcza'nski synu[205]. — Ani ty, ani zaden z twoich by nie zyl, gdyby ich nie wykarmila laska, nie obronila potega ojc'ow moich. — Oni wam w'sr'od glodu rozdawali zboze, w'sr'od zarazy stawiali szpitale — a kiedy'scie z trzody zwierzat wyro'sli na niemowleta, oni wam postawili 'swiatynie i szkoly — podczas wojny tylko zostawiali doma, bo wiedzieli, ze'scie nie do pola bitwy. —
Slowa twoje lamia sie na ich chwale, jak dawniej strzaly poha'nc'ow[206] na ich 'swietych pancerzach — one ich popiol'ow nie wzrusza nawet — one zagina jak skowyczenia psa w'scieklego, co biezy i pieni sie, az skona gdzie na drodze. — A teraz czas juz tobie wyni's'c z domu mego. — Go'sciu, wolno puszczam ciebie. —
PANKRACY
Do widzenia na okopach 'Swietej Tr'ojcy. —
A kiedy wam kul zabraknie i prochu…
MAZ
To sie zblizym na dlugo's'c[207] szabel naszych. — Do widzenia. —
PANKRACY
Dwa orly z nas — ale gniazdo twoje strzaskane piorunem. —
bierze plaszcz i czapke wolno'sci
Przechodzac pr'og ten, rzucam na'n przeklestwo, nalezne staro'sci. — I ciebie, i syna twego po'swiecam zniszczeniu. —
MAZ
Hej, Jakubie!
Jakub wchodzi.
Odprowadzi'c tego czlowieka az do ostatnich czat moich na wzg'orzu. —
JAKUB
Tak mi Panie Boze dopom'oz! —
wychodzi