CZE'S'C DRUGA[53]
Czemu, o dziecie, nie hasasz na kijku, nie bawisz sie lalka, much nie mordujesz, nie wbijasz na pal motyli, nie tarzasz sie po trawnikach, nie kradniesz lakoci[54], nie oblewasz lzami wszystkich liter od A do Z? — Kr'olu much i motyli, przyjacielu poliszynela[55], czarcie male'nki, czemu's tak podobny do aniolka? — Co znacza twoje blekitne oczy, pochylone, cho'c zywe, pelne wspomnie'n, cho'c ledwo kilka wiosen przeszlo ci nad glowa? — Skad czolo opierasz na raczkach bialych i zdajesz sie marzy'c, a jako kwiat obarczony rosa, tak skronia twoje obarczone my'slami? —
*
A kiedy sie zarumienisz, ploniesz jak stulistna r'oza i, pukle odwijajac w tyl, wzroczkiem siegasz do nieba — powiedz, co slyszysz, co widzisz, z kim rozmawiasz wtedy? — Bo na twe czolo wystepuja zmarszczki, gdyby cieniutkie nici, plynace z niewidzialnego klebka — bo w oczach twoich ja'snieje iskra, kt'orej nikt nie rozumie — a mamka twoja placze i wola na ciebie, i my'sli, ze jej nie kochasz — a znajomi i krewni wolaja na ciebie i my'sla, ze ich nie poznajesz — tw'oj ojciec jeden milczy i spoglada ponuro, a lza mu sie zakreci i znowu gdzie's przepadnie. —
*
Lekarz wzial cie za puls, liczyl bicia i oglosil, ze masz nerwy. — Ojciec Chrzestny ciast ci przyni'osl, poklepal po ramieniu i wr'ozyl, ze bedziesz obywatelem po'sr'od wielkiego narodu. — Profesor przystapil i macal glowe twoja, i wyrzekl, ze masz zdatno's'c do nauk 'scislych[56]. — Ubogi, kt'oremu's dal grosz, przechodzac, do czapki, obiecal ci piekna zone na ziemi i korone w niebie. — Wojskowy przyskoczyl, porwal i podrzucil, i krzyknal: „Bedziesz pulkownikiem”. — Cyganka dlugo czytala dlo'n twoja prawa i lewa, nic wyczyta'c nie mogla; jeczac odeszla, dukata wzia'c nie chciala. — Magnetyzer[57] palcami ci wional w oczy, dlugimi palcami twarz ci okrazyl i przelakl sie, bo czul, ze sam zasypia. — Ksiadz gotowal cie do pierwszej spowiedzi — i chcial uklac[58] przed toba, jak przed obrazkiem. — Malarz nadszedl, kiedy's sie gniewal i tupal n'ozkami; nakre'slil z ciebie szatanka i posadzil cie na obrazie dnia sadnego miedzy wykletymi duchami. —
*
Tymczasem wzrastasz i piekniejesz — nie owa 'swiezo'scia dzieci'nstwa mleczna i poziomkowa, ale piekno'scia dziwnych, niepojetych my'sli, kt'ore chyba z innego 'swiata plyna ku tobie — bo cho'c czesto oczy masz gasnace, 'sniade lica, zgiete piersi, kazdy, co spojrzy na ciebie, zatrzyma sie i powie: „Jakie 'sliczne dziecie!” — Gdyby kwiat, co wiednie, mial dusze z ognia i natchnienie z nieba, gdyby na kazdym listku, chylacym sie ku ziemi, anielska my'sl lezala miasto kropli rosy, ten kwiat bylby do ciebie podobnym, o dziecie moje — moze takie bywaly przed upadkiem Adama[59]. —
Cmentarz — Maz i Orcio przy grobie w gotyckie filary i wiezyczki.[60]
MAZ
Zdejm kapelusik i m'odl sie za dusze matki. —
ORCIO
Zdrowa's Panno Maryjo, laski's Bozej pelna, Kr'olowa niebios, Pani wszystkiego, co kwitnie na ziemi, po polach, nad strumieniami…
MAZ
Czego odmieniasz slowa modlitwy — m'odl sie, jak cie nauczono, za matke, kt'ora temu dziesie'c lat wla'snie o tej samej godzinie skonala.
ORCIO
Zdrowa's Panno Maryjo, laski Bozej pelna, Pan z Toba, blogoslawiona's miedzy Aniolami, i kazdy z nich, kiedy przechodzisz, tecze jedna z skrzydel swych wydziera i rzuca pod stopy Twoje. — Ty na nich, jak gdyby na falach[61]…
MAZ
Orcio! —
ORCIO
Kiedy mi te slowa sie nawijaja i bola w glowie tak, ze, prosze Papy, musze je powiedzie'c. —
MAZ
Wsta'n, taka modlitwa nie idzie do Boga. — Matki nie pamietasz — nie mozesz jej kocha'c. —
ORCIO
Widuje bardzo czesto Mame. —
MAZ
Gdzie, m'oj male'nki? —
ORCIO
We 'snie, to jest, niezupelnie we 'snie, ale tak, kiedy zasypiam, na przyklad zawczoraj[62]. —
MAZ
Dziecko moje, co ty gadasz?
ORCIO
Byla bardzo biala i wychudla. —
MAZ
A m'owila co do ciebie?
ORCIO
Zdawalo mi sie, ze sie przechadza po wielkiej i szerokiej ciemno'sci, sama bardzo biala, i m'owila:
Ja blakam sie wszedzie,
Ja wszedzie sie wdzieram,
Gdzie 'swiat'ow krawedzie,
Gdzie aniol'ow pienie,
I dla ciebie zbieram
Ksztalt'ow roje,
O dziecie moje!
My'sli i natchnienie.
I od duch'ow wyzszych,
I od duch'ow nizszych
Farby i odcienie,
D'zwieki i promienie
Zbieram dla ciebie,
By's ty, o synku m'oj!
Byl, jako sa w niebie,
I ojciec tw'oj
Kochal ciebie —
Widzi Ojciec, ze pamietam slowo w slowo — prosze kochanego Papy, ja nie klamie. —
MAZ
opierajac sie o filar grobu
Mario, czyz dziecie wlasne chcesz zgubi'c, mnie dwoma zgonami obarczy'c?… Co ja m'owie? Ona gdzie's w niebie, cicha i spokojna, jak za zycia na ziemi — marzy sie tylko temu biednemu chlopieciu. —
ORCIO
I teraz slysze glos jej, lecz nic nie widze. —
MAZ
Skad — w kt'orej stronie? —
ORCIO
Jak gdyby od tych dw'och modrzewi, na kt'ore pada 'swiatlo zachodzacego slo'nca. —
Ja napoje
Usta twoje
D'zwiekiem i potega,
Czolo przyozdobie
Jasno'sci wstega,
I matki milo'scia
Obudze w tobie
Wszystko, co ludzie na ziemi, anieli w niebie
Nazwali piekno'scia, —
By ojciec tw'oj,
O synku m'oj!
Kochal ciebie —
MAZ
Czyz my'sli ostatnie przy zgonie towarzysza duszy, cho'c dostanie sie do nieba — mozez by'c duch szcze'sliwym, 'swietym i oblakanym zarazem? —
ORCIO
Glos Mamy slabieje[63], ginie juz prawie za murem ko's'ctnicy[64], ot tam — tam — jeszcze powtarza —
O synku m'oj!
By ojciec tw'oj
Kochal ciebie —
MAZ[65]
Boze, zmiluj sie nad dzieckiem naszym, kt'orego, zda sie, ze w gniewie Twoim przeznaczyle's szale'nstwu i za wczesnej 'smierci. — Panie, nie wydzieraj rozumu wlasnym stworzeniom, nie opuszczaj 'swiaty'n, kt'ore's Sam wybudowal Sobie — spojrzyj na meki moje, i aniolka tego nie wydawaj pieklu — mnie's przynajmniej obdarzyl sila na wytrzymanie natloku my'sli, namietno'sci i uczu'c, a jemu? — dale's cialo do pajeczyny podobne, kt'ore lada my'sl wielka rozerwie — o Panie Boze — o Boze! —
Od lat dziesieciu dnia spokojnego nie mialem — naslale's wielu ludzi na mnie, kt'orzy mi szcze'scia winszowali, zazdro'scili, zyczyli — spu'scile's na mnie grad bole'sci i znikomych obraz'ow, i przeczuci'ow[66], i marze'n — laska Twoja na rozum spadla, nie na serce moje — dozw'ol mi dziecie ukocha'c w pokoju, i niechaj stanie mir[67] juz miedzy Stw'orca i stworzonym. — Synu, przezegnaj sie i chod'z ze mna. Wieczny odpoczynek.
Wychodza.
*
Spacer — damy i kawalerowie — Filozof — Maz.
FILOZOF
Powtarzam, iz to jest nieodbita, samowolna wiara[68] we mnie, ze czas nadchodzi wyzwolenia kobiet i Murzyn'ow. —
MAZ
Pan masz racje.
FILOZOF
I wielkiej do tego odmiany w towarzystwie[69] ludzkim w szczeg'olno'sci i w og'olno'sci — z czego wywodze odrodzenie sie rodu ludzkiego przez krew i zniszczenie form starych. —
MAZ
Tak sie Panu wydaje? —
FILOZOF
Podobnie jako glob nasz sie prostuje lub pochyla na osi swojej przez nagle rewolucje. —
MAZ
Czy widzisz to drzewo spr'ochniale? —
FILOZOF
Z mlodymi listkami na dolnych galazkach. —
MAZ
Dobrze. — Jak sadzisz — wiele lat jeszcze sta'c moze?
FILOZOF
Czy ja wiem? — Rok — dwa lata. —
MAZ
A jednak dzisiaj wypu'scilo z siebie kilka listk'ow 'swiezych, cho'c korzenie gnija coraz bardziej. —
FILOZOF
C'oz z tego? —
MAZ
Nic — tylko, ze gruchnie i p'ojdzie precz na wegle i popi'ol, bo nawet stolarzowi nie zda sie na nic. —
FILOZOF
Przecie nie o tym mowa. —
MAZ
Jednak to obraz tw'oj i wszystkich twoich, i wieku twego, i teorii twojej[70]. —
Przechodza.
*
Waw'oz pomiedzy g'orami.
MAZ
Pracowalem lat wiele na odkrycie ostatniego ko'nca wszelkich wiadomo'sci, rozkoszy i my'sli, i odkrylem — pr'oznie grobowa w sercu moim — znam wszystkie uczucia po imieniu, a zadnej zadzy, zadnej wiary, milo'sci nie ma we mnie — jedno[71] kilka przeczuci'ow krazy w tej pustyni — o synu moim, ze o'slepnie — o towarzystwie, w kt'orym wzroslem, ze rozprzegnie sie — i cierpie tak, jak B'og jest szcze'sliwy, sam w sobie, sam dla siebie[72]. —
GLOS ANIOLA STR'OZA
Schorzalych, zglodnialych, rozpaczajacych pokochaj bli'znich twoich, biednych bli'znich twoich, a zbawion bedziesz.
MAZ
Kto sie odzywa? —
przechodzac
Klaniam unizenie — lubie czasem zastanawia'c podr'oznych darem, kt'ory natura osadzila we mnie. — Jestem brzuchomowca[75]. —
MAZ
podnoszac reke do kapelusza
Na kopersztychu[76] podobna twarz gdzie's widzialem. —
MEFISTO
na stronie
Hrabia ma dobra pamie'c. —
glo'sno
Niech bedzie pochwalon —
MAZ
Na wieki wiek'ow — amen. —
MEFISTO
wchodzac pomiedzy skaly
Ty i glupstwo twoje. —
MAZ
Biedne dziecie, dla win ojca, dla szalu matki przeznaczone wiecznej 'slepocie — nie dopelnione, bez namietno'sci, zyjace tylko marzeniem, cie'n przelatujacego aniola, rzucony na ziemie[77] i bladzacy w znikomo'sci swojej. — Jakiz ogromny orzel wzbil sie nad miejscem, w kt'orym ten czlowiek zniknal! —
ORZEL
Witam cie — witam.
MAZ
Leci ku mnie, caly czarny — 'swist jego skrzydel jako 'swist tysiaca kul w boju. —
ORZEL
Szabla ojc'ow twoich bij sie o ich cze's'c i potege.
MAZ
Roztoczyl sie nade mna — wzrokiem weza grzechotnika[78] ssie mi 'zrzenice — ha! rozumiem ciebie. —
ORZEL
Nie ustepuj, nie ustap nigdy — a wrogi twe, podle wrogi twe p'ojda w pyl. —
MAZ
Zegnam cie w'sr'od skal, pomiedzy kt'orymi znikasz — bad'z co bad'z, falsz czy prawda, zwyciestwo czy zaguba[79], uwierze tobie, poslanniku chwaly. — Przeszlo'sci, bad'z mi ku pomocy — a je'sli duch tw'oj wr'ocil do lona Boga, niechaj sie zn'ow oderwie, wstapi we mnie, stanie sie my'sla, sila i czynem. —
zrzuca zmija
Id'z, podly gadzie — jako stracilem ciebie i nie ma zalu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stocza sie w d'ol i po nich zalu nie bedzie — slawy nie zostanie — zadna chmura sie nie odwr'oci w zegludze, by spojrze'c za soba na tylu syn'ow ziemi, ginacych pospolu. —
Oni naprz'od — ja potem. —
Blekicie niezmierzony, ty ziemie obwijasz — ziemia niemowleciem, co zgrzyta i placze — ale ty nie drzysz, nie sluchasz jej, ty plyniesz w niesko'nczono's'c swoja. —
Matko naturo[80], bad'z mi zdrowa — ide sie na czlowieka przetworzy'c, walczy'c ide z bracia moja.
*
Pok'oj. — Maz — Lekarz — Orcio.
MAZ
Nic mu nie pomogli — w Panu ostatnia nadzieja. —
LEKARZ
Bardzo mi zaszczytnie…
MAZ
M'ow panu[81], co czujesz. —
ORCIO
Juz nie moge ciebie, Ojcze, i tego pana rozpozna'c — iskry i nicie czarne lataja przed moimi oczyma, czasem z nich wydobedzie sie na ksztalt cieniutkiego weza — i nuz robi sie chmura z'olta — ta chmura w g'ore podleci, spadnie na d'ol, pry'snie z niej tecza — i to nic mnie nie boli. —
LEKARZ
Sta'n, Panie Jerzy, w cieniu — wiele Pan lat masz? —
patrzy mu w oczy
MAZ
Sko'nczyl czterna'scie. —
LEKARZ
Teraz odwr'o'c sie do okna. —
MAZ
A c'oz?
LEKARZ
Powieki prze'sliczne, bialka[82] przeczyste, zyly wszystkie w porzadku, muszkuly w sile. —
do Orcia
'Smiej sie Pan z tego — Pan bedziesz zdr'ow jak ja. —
do Meza
Nie ma nadziei. — Sam Pan Hrabia przypatrz sie 'zrzenicy — nieczula na 'swiatlo — oslabienie zupelne nerwu optycznego. —
ORCIO
Mgla zachodzi mi wszystko — wszystko. —
MAZ
Prawda — rozwarta — Szara — bez zycia. —
ORCIO
Kiedy spuszcze powieki, wiecej widze niz z otwartymi oczyma. —
LEKARZ
My'sl w nim cialo przepsula[83] — nalezy sie ba'c katalepsji[84]. —
MAZ
odprowadzajac Lekarza na strone
Wszystko, co zazadasz — p'ol mojego majatku —
LEKARZ
Dezorganizacja nie moze sie zreorganizowa'c[85]. —
bierze kij i kapelusz
Najnizszy sluga Pana Hrabiego, musze jecha'c zdja'c jednej pani katarakte[86]. —
MAZ
Zmiluj sie, nie opuszczaj nas jeszcze. —
LEKARZ
Moze Pan ciekawy nazwiska tej choroby?
MAZ
I zadnej, zadnej nie ma nadziei?
LEKARZ
Zowie sie po grecku, amaurosis[87]. Jest to 'slepota spowodowana choroba czy uszkodzeniem nerwu wzrokowego lub zmianami w m'ozgu. —
wychodzi
MAZ
przyciskajac syna do piersi
Ale ty widzisz jeszcze cokolwiek?
ORCIO
Slysze glos tw'oj, Ojcze. —
MAZ
Spojrzyj w okno, tam slo'nce, pogoda. —
ORCIO
Pelno postaci mi sie wije miedzy 'zrzenica a powieka — widze twarze widziane, znajome miejsca — karty ksiazek czytanych. —
MAZ
To widzisz jeszcze?
ORCIO
Tak, oczyma duszy, lecz tamte pogasly. —
MAZ
padajac na kolana
Chwila milczenia.
Przed kim uklaklem — gdzie mam sie upomnie'c o krzywde mojego dziecka? —
wstajac
Milczmy raczej — B'og sie z modlitw, Szatan z przeklestw 'smieje[88]. —
GLOS SKADSI'S
Tw'oj syn poeta — czeg'oz zadasz wiecej?
*
Lekarz — Ojciec Chrzestny
OJCIEC CHRZESTNY
Zapewnie, to wielkie nieszcze'scie by'c 'slepym. —
LEKARZ
I bardzo nadzwyczajne w tak mlodym wieku. —
OJCIEC CHRZESTNY
Byl zawsze slabej kompleksji, i matka jego umarla nieco… tak…
LEKARZ
Jak to?
OJCIEC CHRZESTNY
Poniekad tak — Wa'c Pan rozumiesz — bez piatej klepki. —
Maz wchodzi.
MAZ
Przepraszam Pana, zem go prosil o tak p'o'znej godzinie, ale od kilku dni m'oj biedny syn budzi sie zawsze okolo dwunastej, wstaje i przez sen m'owi — prosze za mna. —
LEKARZ
Chod'zmy. — Jestem bardzo ciekawy owego fenomenu. —
*
Pok'oj sypialny. — Sluzaca — Krewni — Ojciec Chrzestny — Lekarz — Maz. —
KREWNY
Cicho. —
DRUGI
Obudzil sie, a nas nie slyszy.
LEKARZ
Prosze Pan'ow nic nie m'owi'c. —
OJCIEC CHRZESTNY
To rzecz arcydziwna. —
ORCIO
wstajac
O Boze — Boze. —
KREWNY
Jak powoli stapa. —
DRUGI
Jak trzyma rece zalozone na piersiach. —
TRZECI
Nie mrugnie powieka — ledwo ze usta roztwiera, a przecie glos ostry, przeciagly z nich sie dobywa. —
SLUZACY
Jezusie Nazare'nski!
ORCIO
Precz ode mnie ciemno'sci — jam sie urodzil synem 'swiatla i pie'sni — co chcecie ode mnie? — czego zadacie ode mnie? —
Nie poddam sie wam, cho'c wzrok m'oj ulecial z wiatrami i goni gdzie's po przestrzeniach — ale on wr'oci kiedy's, bogaty w promienie gwiazd, i oczy moje rozogni plomieniem. —
OJCIEC CHRZESTNY
Tak jak nieboszczka, plecie sam nie wie co — to widok bardzo zastanawiajacy. —
LEKARZ
Zgadzam sie z Panem Dobrodziejem. —
MAMKA
Naj'swietsza Panno Czestochowska, we'z mi oczy i daj jemu. —
ORCIO
Matko moja, prosze cie — matko moja, na'slij mi teraz obraz'ow i my'sli, bym zyl wewnatrz, bym stworzyl drugi 'swiat w sobie, r'owny temu, jaki postradalem. —
KREWNY
Co my'slisz, bracie, to wymaga rady familijnej. —
DRUGI
Czekaj — cicho. —
ORCIO
Nie odpowiadasz mi — o matko! nie opuszczaj mnie. —
LEKARZ
do Meza
Obowiazkiem moim jest prawde m'owi'c. —
OJCIEC CHRZESTNY
Tak jest — to jest obowiazkiem — i zaleta lekarzy, Panie Konsyliarzu[89].
LEKARZ
Pa'nski syn ma pomieszanie zmysl'ow, polaczone z nadzwyczajna drazliwo'scia nerw'ow, co niekiedy sprawia, ze tak powiem, stan snu i jawu[90] zarazem, stan podobny do tego, kt'ory oczewi'scie[91] tu napotykamy. —
MAZ
na stronie
Boze, patrz, on Twoje sady mi tlumaczy. —
LEKARZ
Chcialbym pi'ora i kalamarza — Cerasi laurei dwa grana[92] etc. etc. …
MAZ
W tamtym pokoju Pan znajdziesz — prosze wszystkich, by wyszli. —
GLOSY POMIESZANE
Dobranoc[93] — dobranoc — do jutra —
wychodza
ORCIO
budzac sie
Dobrej nocy mi zycza — m'owcie o dlugiej nocy — o wiecznej moze — ale nie o dobrej, nie o szcze'sliwej. —
MAZ
Wesprzyj sie na mnie, odprowadze cie do l'ozka. —
ORCIO
Ojcze, co to sie ma znaczy'c[94]? —
MAZ
Okryj sie dobrze i za'snij spokojnie, bo doktor m'owi, ze wzrok odzyskasz. —
ORCIO
Tak mi niedobrze — sen mi przerwaly glosy czyje's. —
zasypia
MAZ
Niech moje blogoslawie'nstwo spoczywa na tobie — nic ci wiecej da'c nie moge, ni szcze'scia, ni 'swiatla, ni slawy — a dobija godzina[95], w kt'orej bede musial walczy'c, dziala'c z kilkoma lud'zmi przeciwko wielu ludziom. — Gdzie sie ty podziejesz, sam jeden i w'sr'od stu przepa'sci, 'slepy, bezsilny, dziecie i poeto zarazem, biedny 'spiewaku bez sluchaczy, zyjacy dusza za obrebami ziemi, a cialem przykuty do ziemi — o ty nieszcze'sliwy, najnieszcze'sliwszy z aniol'ow, o ty m'oj synu? —
MAMKA
u drzwi
Pan Konsyliarz kaze JW. Pana prosi'c. —
MAZ
Dobra moja Katarzyno, zosta'n sie przy malym. —
wychodzi